Warszawa – miasto zamkniętej przestrzeni


 

 

Warszawa jest, jak bohaterki filmu Katarzyny Rosłaniec – „Galerianki”, drapieżne, krzykliwe, pewne siebie, aroganckie i mające za nic wrażliwych ludzi. Ciężko jest żyć w mieście, w którym za mniej niż 3 tysiące złotych nie daje się utrzymać przez miesiąc. Warszawa jest droga i będzie jeszcze droższa. Cenny podbijają nie tylko deweloperzy, ale również władze miasta w kamienicach oraz blokach komunalnych. I tak, od co najmniej dziesięciu lat wykańczani są właściciele sklepów, nie dających już radę płacić, coraz wyższych czynszów. Znikają z krajobrazu centrum sklepy papiernicze, spożywcze, pasmanteryjne, a pojawiają się na ich miejsce sieci aptek oraz banków. Tradycyjny handel zbywany jest do centrów handlowych oraz galerii. Znikają również bazary, które były częścią osiedli, a na tereny, na którym się znajdowały, położyli łapę deweloperzy. Przestrzeń miejską zagarnęli również oni, pod biura oraz zamknięte osiedla. Warszawa zaczyna przypominać Mexico City, gdzie bogaci odgrodzili się od biednych kordonem bram, płotów czy ochroniarzy, a nad ich bezpieczeństwem czuwa dodatkowo wojsko oraz policja, które w jawny sposób lekceważy interesy biedniejszych mieszkańców meksykańskiej stolicy, żyjących na jej obrzeżach w tzw. faflach. Ich interesu nikt już nie chroni od dawna.

 

Twierdza Warszawa

 

W latach osiemdziesiątych XIX wieku, cara Aleksander III kazał wybudować pierścień fortów wojskowych, ciągnących się od terenów dzisiejszej Woli po Służew na Mokotowie. Decyzja rosyjskiego monarchy podyktowana była pogarszającymi się relacjami Rosji z Niemcami, obawą o wojnę z zachodnim sąsiadem. Była to również kara dla niepokornych Polaków. Przez działania cara oraz jego administracji rozwój Warszawy utknął na wiele dziesięcioleci w martwy punkcie. Dziś władze Warszawy fundują nam także twierdze, tyle że mieszkalną. Z tymże zamiast wojska są tam ludzie, mającymi warunki materialne by w nich zamieszkać. Inni są wyrzucani, najczęściej drogą legalnej lub nielegalnej eksmisji na obrzeża stolicy lub na bruk.

 

Zamknięte osiedla są wszędzie, zajmują coraz więcej i więcej naszej przestrzeni publicznej. Od zwykłych bloków mieszkalnych zbudowanych w minionych dekadach dzieli ich wiele, tak jak przyjęło się sądzić o ich mieszkańcach. Brama zamykana na fotokomórkę, z budką, gdzie stoi na posterunku ochroniarz, który identyfikuje każdego, kto chce wejść do tego rajskiego ogrodu mieszkaniowego. Tak samo ten temat tyczy się domów jednorodzinnych. Czego się boją mieszkańcy, takich zamkniętych osiedli? Zwykłych ludzi. Czyli kogo? Tych nie będących z ich kasty. Najpewniej tak, bo przecież oni są inni, biedniejsi, czyli gorsi. Niestety takie podejście mają władze Warszawy, faworyzować bogatszych kosztem biedniejszych. Dla tego polityka mieszkaniowa warszawskiego ratusza wygląda, tak jak wygląda. Zero budownictwa komunalnego, za to deweloperskiego jak najbardziej. Nie wszystkich stać na mieszkania w apartamentach za strzeżoną bramą. Potrzeby lokalowe nie są już od dawna zaspakajane, bo według władz miasta zaspakaja je rynek. Co nie jest prawdą. Warszawiacy mają zróżnicowaną sytuację materialną. Niestety urzędniczy stołeczni nie kwapią się, by tą sytuację zmienić, a zresztą oni chcą tylko administrować miastem, spokojnie przesiedzieć te kilka kadencji w radzie miasta czy dzielnicy, brać za nic nierobienie pieniądze i tak aby do emerytury, bez wychylania się ponad innych. Prezydent Hanna Gronkiewicz – Waltz skomercjalizowała wraz z PO miasto, którym pojęcie zysku stało się rzeczą nadrzędną ponad dobrem społecznym, dobrem ogółu.

 

Pani prezydent postępuje jak przedostatni car Rosji wobec Warszawy, bezwzględnie z pozycji silniejszego, który ma wyłącznie rację, a inni jej nie mogą mieć, gdyż są obrońcami złej sprawy. Mieszkańcy o małych dochodach są z góry na straconej pozycji, jeśli chodzi o mieszkania. Tyczy się tak samo ludzi starszych, jak i młodych, osób samotnych oraz rodzin. Brak polityki mieszkalnej stołecznego ratusza, daje już od lat efekt taki, że rynek wynajmu mieszkań kwitnie i stanowi czarną strefę, wyjętą z poza jakiejkolwiek kontroli instytucji państwowych oraz prawa. Co zatem oferują „zacni” Warszawianie? Bardzo różnorodny standard swoich mieszkań, w częstych przypadkach zapyziałe, zaniedbane, widując cenny do niebotycznych sum. Rodzi to patologię, lecz nikogo to nie interesuje. W końcu to stolica, tu można każdemu dyktować warunki. Jeszcze jedna jest rzecz stratna dla zwykłego mieszkańca Warszawy, pod budowę zamkniętego osiedla poświęca się często plac zabaw dla dzieci. Obrazem tego jest ulica Ateńska, gdzie do 1998 roku istniał tam duży plac zabaw, dziś ograniczony jedynie do niewielkiego skrawka ziemi. Najpierw okrojony na rzecz budowania kościoła pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego, a potem pod zamknięty blok, budowany na zlecenie SBM „Ateńska”. Nigdy nie zawiązała się więź między mieszkańcami tego zamkniętego bloku, a resztą mieszkańców dawnego osiedla im. Mikołaja Kopernika (obecnie osiedla „Ateńska”). Przykład ten pokazuje też, że celem spółdzielni jest budownictwo komercyjne, a nie tanie budownictwo mieszkaniowe.

 

Warszawa była na przełomie XIX i XX wieku twierdzą wojskową, dziś jest twierdzą mieszkalną, w której nie mogą zamieszkać osoby, rodziny o niskich dochodach. Ratusz nie ma dla nich żadnej alternatywy, jedynie życie pod przysłowiową chmurką. Kolejnym problemem stolicy poza zamkniętymi osiedlami są biurowce. Budowanie ich było swoistą samowolką, deweloperzy budowali jak chcieli i gdzie chcieli, ratusz dawał zgodę bez mrugnięcia okiem. Dla tego centrum miasta, wygląda jak koszmar z kosmosu. Doszło nawet do takiego absurdu, że deweloperzy każą burzyć nawet dwudziestoletnie budynki, przykładem jest Hotel „Mercury” przy al. Jana Pawła II, który zbudowano w 1993 roku. Celem działań deweloperów w centrum Warszawy jest uczynienie z tego miejsca las wysokościowców. Niestety i w tym przypadku może być wolna Amerykanka, a każdy będzie mógł budować architektoniczne knoty, udające „cuda” budowlane prosto z zachodnich metropolii.

 

Zamek Królewski Warszawie – spółka akcyjna S.A.

 

Niestety nie tylko polityka mieszkaniowa szwankuje, również polityka kulturalna leży na obie łopatki. Wejście do podwarszawskiej rezydencji Jana III Sobieskiego to koszt około 20 zł, (niedziela jest bezpłatna) wejście do parku wilanowskiego, to koszt około 7 zł (czwartek jest bezpłatny). Wejście do Zamku Królewskiego wynosi w zaokrągleniu 60 zł (niedziela jest bezpłatna, ale trasa zwiedzania tego dnia ogranicza się jedynie do kilku sal zamkowych). W Muzeum Narodowego oraz Wojska Polskiego koszt biletu wynosi razem około 30 zł, jak nie więcej. Środa i sobota to dni bezpłatne w obu instytucjach. Owe placówki kulturalne o charakterze narodowym, mającym dotacje za państwa, czyli z naszych podatków podwyższają cenę biletów, tłumacząc się kryzysem i z roku na rok zmniejszającą się pulą z pieniędzy publicznych. Nawet gdy nie było kryzysu argument był taki sam. Więc wygląda na to, że wszystko zmierza to komercjalizacji kultury oraz instytucji kulturalnych, a na pewno ograniczenia jej dostępności. Kiedy Warszawa starała się o miano Europejskiej Stolicy Kultury 2016, ratusz zachowywał pozory dbania oraz chęci rozwiania tej dziedziny społecznej w mieście. Dziś dawno po przegranej z Wrocławiem, ważne jest teraz EURO 2012 oraz strefa kibica pod Pałacem Kultury i Nauki. Pieniądze ze zmniejszonych dotacji dla stołecznych teatrów trafią właśnie na wyżej wspomniany cel. O tym fakcie poinformowała w „Poranku Radia TOK FM” (3 kwietnia 2012 roku), prezydent stolicy. Wymusiły takie działanie zobowiązania wobec UEFA, jako miasta współgospodarza mistrzostw. Dyrektorzy teatrów zapowiadają, że przez takie działania warszawskie władze, będą zmuszeni zmniejszyć ilości przedstawień oraz podnieść ceny biletów. Strefa kibica ma być bezpłatna, imprezy niemeczowe, czyli na przykład koncerty, mają być biletowane – płatne.

 

Upadek klasycznego kina, z repertuarem ambitniejszym niż amerykański kicz filmowy następował stopniowo, mimo protestów mieszkańców oraz ludzi kultury. Z mapy kulturalnej stolicy zniknęło dawno kina: „1 maja”, „Sawa”, „Polonia” oraz „Ochota”. Uchodziły wedle władz miejskich za relikty minionej epoki, nie przynoszący zysków. Los łaskawie obszedł się z kinem „Luna” oraz „Praha”, ale ich istnienie nie jest do końca pewna i walka o ich być, albo nie być, może być rozpoczęta na nowo. Kino „Atlantic” przy Chmielnej oraz „Kinoteka” w PKiN obroniły się, dokonując modernizacji wnętrz. Jednak ten pierwszy emituje tylko komercyjne filmy, a drugi również ambitne, lecz kto wie, czy „Kinoteke” nie zamkną z powodów finansowych. Upadek kina ”Sawa” na warszawskiej Saskiej Kępie jest dobitnym przykładem, gdzie interes dewelopera stał się nadrzędny nad interesem mieszkańców tej części prawobrzeżnej miasta. Budynek kina „Sawa” zburzono, a na jej miejsce powstał blok mieszkalny z biurami oraz sklepami na dole oraz pierwszym piętrze. Do dziś na ulicy Złotej straszy opustoszały budynek po dawnym kinie „Relax”. Kino jako instytucje społecznie pożyteczną zepchnięto do galerii handlowych. Czy z teatrami będzie podobnie? Kto wie? Jest spora na to szansa, że i z nimi los okrutnie się obejdzie.

 

Teatr „Nowy” istniejący od 1947 roku, z którym związany był Julian Tuwim przestał istnieć, łącząc się z prywatną inicjatywą teatralną „Fabryki Trzciny” pod nazwą „Teatr Praga”, a na miejscu lokalu wynajmowanego od lat w posesji przy ulicy Puławskiej 39, zajął supermarket „Carrefour – Express”.

 

„Elf” – czyli syndrom warszawskiej choroby komunikacyjnej

 

Nie minął rok od pojawienia się na warszawskich torach pociągów „Elf” w barwach SKM – Szybkiej Kolei Miejskiej, które mają łączyć dworzec Wschodni z lotniskiem im. Fryderyka Chopina, a festiwal awarii z ich udziałem trwa nieustanie. Na pierwszy ogień poszło wymalowanie ich sprejem przez nieznanych do dziś sprawców na stacji postojowej Warszawa – Grochów. Potem psuła się klimatyzacja, elektryka, nie domykały się drzwi. Ich przyjazd do stolicy zbiegły się z podwyższeniem cen biletów komunikacji miejskiej. Władze miasta oraz zarząd ZTM nie tłumaczą na, co przeznaczają zyski z ich sprzedaży, poza ogólnikowym stwierdzeniem, że na naprawę infrastruktury stolicy, a także zakup nowego taboru, który w przypadku pociągów SKM jest inwestycją ewidentnie nietrafioną. Wciągu następnych lat będą dalsze podwyżki. Pytanie czy w 2014 roku nie zafundują nam nowych? Argumenty pewnie się na to znajdą.

 

Chodź mimo nowego taboru, ZTM funduje nam nie tylko podwyżki, ale nieustanną zmianę rozkładu jazdy, ponoć dla dobra pasażerów. Jak funkcjonuje komunikacja miejska, wie każdy z nas, kto korzysta z jej usług. Linia 189 jest najlepszym przykładem. Linia kursowania tego autobusu ciągnie się od Sadyby aż po warszawską Wolę, przebiegającą przez Służew oraz Służewiec, gdzie jest najwięcej firm i dojeżdżających do nich pracowników. Niestety w godzinach szczytu od 7.00 rano do 9.00 są niemiłosiernie przepełnione, a od 16.00 jest podobnie. Częstotliwość tego autobusu jest niezmienna w ciągu dnia, chodź zarząd ZTM o tym wie, nic z tym nie robi. Tłumacząc się brakiem pieniędzy. Koło znowu się zamyka Najlepiej sięgnąć po pieniądze do kieszeni obywateli miasta i dalej będzie ich lekceważyć.

 

Korki na ulicach są chlebem powszednim, jest to efekt niezrozumiałego rozumowania mieszkańców stolicy oraz miejscowości podwarszawskich, że najlepiej dotrzeć do miasta samochodem. Władze stołeczne pozorują działania w promowaniu transportu miejskiego, jako najlepszego środka poruszania się po Warszawie, nie trafiając w mentalność samych kierowców. ZTM wraz ze spółkami kolejowymi, stowarzyszeniami miłośników transportu urządza we wrześniu „Dni Transportu Publicznego”, które ogranicza się jedynie do przemówień dyrektorów oraz prezesów, o wszystkim i o niczym, a także wyzbywaniu się gadżetów, które zostały im jeszcze na stanie. Może jest to paradoks, ale jest to jedyna z niewielu rzeczy, która wynika nie tylko z winy urzędników ratusza miasta oraz warszawskich dzielnic.

 

Warszawa – państwo w państwie

 

Puenta jest niestety bardzo smutna. O ile Poznań, Wrocław i może jeszcze Kraków, mają atuty przemawiające, aby mogły się rozwijać, o tyle takie miasta jak: Białystok, Lublin czy Rzeszów nie mają żadnych szans z takim molochem jak Warszawa. Stolica przyciąga pozorną perspektywą pracy, awansu społecznego, polepszenia bytu materialnego. Niestety takie myślenie nie jest przez nikogo potępiane, a nawet prezydent Hanna Gronkiewicz – Waltz, ma żal do mieszkających oraz pracujących osób, pochodzących z innych polskich miast, że mają czelność nie meldować się w stolicy i nie płacą tu podatków. Takie myślenie, to totalna kompromitacja pani prezydent miasta st. Warszawy.

 

Jest ewidentnym namawianiem do zubażania innych miast, a także całego kraju. Trzeba przypomnieć „szacownej” pani prezydent, że Warszawa to nie Wielkie Księstwo Luksemburg. Jest wiele miast w Polsce, których budżety są zasilane w większości z pieniędzy płynących z podatków swoich mieszkańców, którzy ze względu na brak perspektyw szukają tego w największym z polskich miast.

 

Jeżeli Warszawa, stolica rzekomo cywilizowanego państwa, rozwija się jak stolica kraju trzeciego świata, gdzie więcej od władz państwowych mają do powiedzenia ludzie z karteli narkotykowych oraz handlu żywym towarem. To gratuluję! Nie wspomnę już o polityce edukacyjnej urzędników miejskich. O likwidowaniu szkół, szkolnych stołówek, mających być zastępowane przez firmy cateringowe. Znowu Warszawa jest w czymś „lepsza” od reszty europejskich stolic. Proponuje zburzyć oraz złomować kolumnę Zygmunta III, bo też nie przynosi miastu dochodów. Może na placu Zamkowym ktoś zechce zbudować galerię handlową? Absurdalne? Za jakiś czas, będzie to nasza oczywistość.

 

RobertHist

 

www.cia.media.pl

 

wróc do tekstów